– Niespodziewanie dla samego siebie napisałem najdłuższą książkę w życiu – mówi ukraiński pisarz Jurij Andruchowycz.
Marcin Wojciechowski: “Leksykon intymnych miast” właśnie ukazał się na Ukrainie i zbiera znakomite recenzje. Wydałeś go po prawie pięciu latach milczenia. Dlaczego akurat osobisty przewodnik po miastach, a nie powieść?
Jurij Andruchowycz*: Pierwszy impuls do napisania “Leksykonu…” pojawił się jeszcze w 2005 r. Mieszkając w Niemczech, pomyślałem, że warto pisać o miejscach, w których przebywam lub chciałbym. Zdecydowałem, że książka powinna mieć formę encyklopedii albo słownika – miasta powinny być opisane w kolejności alfabetycznej. W pierwszej wersji zebrałem ich 107. Zacząłem pisać jesienią 2006 r. Trochę żeby narzucić sobie ściślejszą formę alfabetyczną, udałem się do szwajcarskiego Aarau, bo Augsburg czy Antwerpia byłyby zbyt banalne.
Czy opowieści o wszystkich miastach napisane są według podobnego schematu? Mają jakąś warstwę fabularną? Dotyczą historii z przeszłości czy raczej perypetii samego autora?
– Dominuje autobiografizm, ale jakiś taki raczej fikcyjny. Powiedziałbym, że to jednak jest powieść, tylko że nie każdy czytelnik to sobie uświadomi. Patrząc natomiast od strony formalnej, jest to eklektyczny zbiór. Niektóre teksty to minieseje. Inne mają elementy prozatorskie lub są wręcz miniopowiadaniami. Inne mają charakter dziennika czy notatek z podróży i są bardzo osobiste, pisane w pierwszej osobie. A jeszcze inne to wiersze prozą. Jedyne ograniczenie formalne polega na tym, że w każdym z miast musiałem być osobiście i mieć z nim związaną jakąś historię, refleksję, przygodę albo przynajmniej wrażenie.
W “Leksykonie” najwięcej jest miast ukraińskich. Odnosisz się do obecnej sytuacji na Ukrainie? Nie jest tajemnicą, że jesteś krytyczny wobec prezydenta Wiktora Janukowycza.
– Tak, ale odniesienia do sytuacji na Ukrainie pojawiają się w sposób dla mnie samego niezauważalny. Ale czytelnicy to widzą, gdy np. piszę o Jenakijewie – rodzinnym mieście Janukowycza. Albo gdy piszę, że kiedyś jednak wyemigruję z Ukrainy. Tylko że nie wyjadę do Szwajcarii, jak pewnie wielu sądzi, ale do Gruzji.
Pisałeś w przerwach między podróżami? W ostatnich latach byłeś raczej obywatelem świata niż człowiekiem osiadłym.
– Na początku się nie spieszyłem. Ale od 2009 r. pisałem tę książkę już praktycznie stale, myślałem nad ostateczną kompozycją. Przez ostatnie dwa lata to było moje główne zajęcie. Liczba miast wzrosła do 120, ale ostatecznie zdecydowałem się na 111. To liczba ładna graficznie.
Książka wyszła na Ukrainie 11 listopada 2011 r. Trzy jedenastki to chwyt marketingowy?
– Początkowo liczyłem, że skończę książkę jeszcze w ubiegłym roku. Ale stanąłem. Zbliżał się rok 2011. Data 11.11.11 podpowiedziała mi, że nie powinienem się spieszyć. Czasem w ciągu dnia pisałem po kilka zdań. I czerpałem przyjemność z takiego wolnego pisania i namysłu.
W “Leksykonie” są miasta Ukrainy, Europy i Ameryki. Jakie było kryterium wyboru?
– Zastosowałem dwa: musiałem odwiedzić każde z tych miast. Drugi element polegał na tym, żeby w książce były miasta na każdą literę ukraińskiego alfabetu. Czasem było tak, że na jedną literę było tylko jedno albo dwa miasta i musiałem do nich specjalnie pojechać.
Książka będzie tłumaczona na inne języki. Czy są także miasta na litery, których nie ma w alfabecie ukraińskim, np. “y”, “x”, “q”?
– Znalazłem takie miasta. Książka jest dostosowana także do alfabetu łacińskiego, nie tylko cyrylicy.
Obecność w “Leksykonie” Lwowa czy Kijowa mnie nie dziwi. A do Jenakijewa, zapyziałego miasteczka na Donbasie, z którego pochodzi Janukowycz, pojechałeś specjalnie?
– Byłem w Jenakijewie w drodze z Doniecka do Łuhańska. Mieliśmy takie literackie tournée po Ukrainie wschodniej wraz z Serhijem Żadanem i Lubko Dereszem i niejako przymusowo wylądowaliśmy na ziemi jenakijewskiej. Inaczej się po prostu nie dało przejechać. Na literę “je” nie ma wcale tak wielu miast na Ukrainie. Publiczność oczywiście zaśmiewa się, gdy czytam na spotkaniach autorskich fragment o Jenakijewie, bo traktuje go jako kpinę z prezydenta.
Kijów to dla ciebie miasto pomarańczowej rewolucji. Piszesz, że musiało wygrać niezwykły casting, by działy się w nim takie rzeczy jak w 2004 r.
– Oczywiście Kijów kojarzy mi się nie tylko z rewolucją, ale ten akurat lubię najbardziej.
Piszesz, że rewolucja jest niedokończona, a dalszy ciąg nastąpi w roku 2017. Dlaczego?
– Z niedokończoną rewolucją to prawda, ale dogrywka w 2017 to żart. Prywatnie zakładam sobie, że ukraińska historia rozwija się w 13-letnich cyklach. Zdobyliśmy niepodległość w roku 1991, pomarańczowa rewolucja nastąpiła 13 lat później, ale nie została dokończona. Liczę, że ciąg dalszy – albo jakaś poważniejsza zmiana w naszym kraju – nastąpi za kolejne 13 lat.
– Ja tego nie wymyśliłem, delfin jest drugą pod względem popularności po lwie ozdobą na starych kamienicach we Lwowie. Ze swoich studenckich czasów pamiętam, że wszędzie na ścianach widziałem ryby. Dziś wiem, że to były ornamenty z motywami delfinów. Dla mnie wyraża to rodzaj nostalgii Lwowa, który żałuje, że nie leży nad morzem, choć ma naturę miasta portowego. A dziś Lwów nie ma nawet rzeki, tylko wysychający strumyk uwięziony w podziemnym kanale pod miastem.
Są w książce jakieś polskie miasta?
– Całkiem sporo, bo w Polsce bywam często. Po raz pierwszy 22 lata temu. Opisuję Kraków, Warszawę, Lublin, Gdańsk, Wrocław, Szczyrk, ale mógłbym opisać jeszcze kilka innych. Może to temat na następną książkę.
A Moskwa, w której dzieje się akcja twojej kultowej powieści “Moscoviada”?
– Poświęciłem jej jeden z najważniejszych rozdziałów, który nie tylko jest największy objętościowo, ale jakby nadaje sens całej książce. Staram się powtórzyć klimat “Moscoviady”, w którym podważam mit tego miasta jako centrum świata, Trzeciego Rzymu. Staram się także Moskwę polubić. Naprawdę jest za co. Ale żeby to zrobić, trzeba być raczej Anglikiem albo Japończykiem, a nie Ukraińcem. Moskwę najlepiej lubi się z daleka, a nie z pozycji bliskiego sąsiada. Myślę, że Polacy wiedzą, co mam na myśli.
Zdradzisz, które miasto ze 111 jest twoim ulubionym?
– To trudne. Niektóre miasta lubię, bo podobają mi się teksty, jakie o nich napisałem. Na razie jeszcze nie patrzę na tę książkę krytycznie. Cieszę się nią i tym, że ją napisałem. A poza książką moje ulubione miasta to Berlin i czeska Praga. W nich mógłbym żyć w każdej chwili, i to na zawsze. Obu miastom poświęcam zresztą kluczowe rozdziały w “Leksykonie”.
A twój rodzinny Iwano-Frankiwsk, dawny Stanisławów?
– Nie, bo to mój dom, a książka jest o podróżowaniu. W Iwano-Frankiwsku nie jestem w ruchu, ale odpoczywam. Tak jak właśnie teraz.
“Leksykon” wyjdzie po polsku?
– Jestem umówiony z wydawnictwem Czarne, ale nie wiem, kiedy Katarzyna Kotyńska skończy przekład. Wiem, że pewne fragmenty – m.in. o polskich miastach czy o Paryżu – są już gotowe. Książka wyszła zaskakująco obszerna, nawet dla mnie samego. Każdy tekst pisałem w oddzielnym pliku i sam nie wiem jak, zebrało się tego w komputerze prawie 500 stron. To najdłuższa z moich dotychczasowych książek. Tłumaczka ma więc sporo roboty i nie chcę jej popędzać.
A co wcześniej?
– Pogrążyłem się w przekładach, z zachwytem tłumaczę na ukraiński nowe wydanie dzieł Bruno Schulza. W przyszłym roku mija okrągła rocznica jego śmierci na ulicy Drohobycza. Pracuję nad “Sklepami cynamonowymi”, “Sanatorium pod klepsydrą”, ale także mniejszymi, rozproszonymi rzeczami. To skomplikowana i odpowiedzialna sprawa, bo Schulz został już przetłumaczony na ukraiński, i to nieźle. Staram się go odkryć na nowo.
Świat Schulza jest galicyjski tylko pozornie i na powierzchni. Tak naprawdę to poszukiwanie uniwersalnych fantazji, surrealizmu. To proza egzotyczna i osobliwa. “Sklepy cynamonowe” pachną mi Indiami.
*Jurij Andruchowycz – jeden z najbardziej znanych pisarzy na Ukrainie i najbardziej znany ukraiński pisarz w świecie. Pochodzi z Iwano-Frankiwska (d. Stanisławowa), gdzie w latach 80. założył awangardową grupę poetycką Bu-Ba-Bu. Sławę przyniosły mu powieści “Rekreacje” oraz “Moscoviada”, które są kultowe nie tylko na Ukrainie. Kolejne – “Perwersja” i “Tajemnica” – ugruntowały jego pozycję. Autor esejów, artykułów, często zabiera głos nie tylko w sprawach literackich. Mieszkał w Berlinie i Szwajcarii. Obecnie wrócił na Ukrainę. Jego książki tłumaczono na wiele języków. Najbardziej popularny jest na Ukrainie, w Rosji, Polsce i w świecie niemieckojęzycznym.